Kraina Kanału Oberlandzkiego

Logo 160. rocznicy otwarcia Kanału Elbląskiego
Wejście do śluzy kanałowej na Przekopie Mierzei Wiślanej
25 stycznia 2020

Rejs: Ostróda - Krynica Morska - Frombork
(sierpień 2007 r.)

    Taki rejs Kanałem Elbląskim z mazurskiej Ostródy do nadmorskiego Elbląga i nadzalewowego Fromborka może być całkiem miłą, a nawet ekscytującą wyprawą, potwierdzającą przy tym morskie tradycje iławskich i ostródzkich żeglarzy.

    Teoretycznie możliwe jest pokonanie kanału w jeden dzień, przy świetle słonecznym. Z przystani Klubu Żeglarskiego OSTRÓDA do przystani pasażerskiej w Elblągu jest do przepłynięcia odległość około 75 km, co jachtowi z 4- lub 5-konnym silnikiem powinno zająć około 12-13 (do 14) godzin. Aby więc dokonać tego wyczynu „za jednym zamachem”, należy najlepiej płynąć w czerwcu (długi dzień), wyruszyć najpóźniej o 7 rano, zostać ”prześluzowanym” przed rejsowym statkiem (mało prawdopodobne), płynącym również z Ostródy do Elbląga, a także liczyć na płynne, bez żadnych przerw (łącznie minimum 2 godziny z naddatkiem) przejście wszystkich pochylni. Jak widać jest to trudne, ale nie niemożliwe...

 

Mapka z trasą rejsu Ostróda-Frombork. Kolor czerwony-do Fromborka; kolor biały-powrót

Mapka z trasą rejsu. Kolorem białym oznaczono część trasy powrotnej

(źródło: archiwum autora)

 

Dzień pierwszy (1 sierpnia)

     My wyruszyliśmy o godzinie 13-tej, na początku sierpnia, dzieląc z rozmysłem trasę „kanałową” na dwa dni płynięcia (no bo i po co mamy się niby śpieszyć?). Początek rejsu wręcz banalny, wszak tyle razy płynęło się na Jeziorak... Przepływamy pod mostem kolejowym. Jego rok budowy to 1893, Jezioro Drwęckie przedzielono wówczas na pół nasypem kolejowym linii Ostróda-Morąg. Niestety, niedawno tory zdemontowano, choć most pozostał… Pokonujemy około 3,5 km (w tym część zachodniej odnogi J. Drwęckiego) i już jesteśmy w korycie kanału. Po kolejnych 6 km wpływamy we wrota śluzy Zielonej. Płacimy urzędową opłatę 5,80 zł i już możemy podnieść się łódką o „niebotyczne” 1,4 m.

 

Wewnątrz komory śluzy Zielona. Wyjście ze śluzy po śluzowaniu

Wewnątrz komory śluzy Zielona. Wyjście kończące śluzowanie

(autor: C. Wawrzyński)

 

     Mija niecała godzina drogi, pokonujemy 4,5 km i dopływamy do śluzy Miłomłyn. Tu różnica poziomów do pokonania jest znacznie większa (powyżej 3,0 m), a co za tym idzie większe atrakcje związane ze śluzowaniem. Po całej operacji znajdujemy się na wysokości ok. 99,5 m n.p.m. Jest godzina 15:45. Jak dotąd do morza przybliżyliśmy się około 15 km w sensie odległości oraz oddaliliśmy się o ponad 4 metry w sensie wysokości (!)…

 

Wewnątrz komory śluzy Miłomłyn. Chronienie burt jachtu podczas śluzowania

Wewnątrz komory śluzy Miłomłyn. Chronienie burt jachtu i masztu podczas śluzowania

(źródło: archiwum autora)

 

     Na lewo odchodzi odnoga kanału do Iławy i Zalewa (jezioro Jeziorak), na prawo odnoga do Elbląga. Oczywiście my płyniemy, skręcając na prawo, przechodząc przez wrota bezpieczeństwa oraz niegdysiejsze jezioro o nazwie Liwski Staw. Przed nami, po pokonaniu 3 km, jezioro Ilińsk. Po przebyciu trasy ponad 4,5 km jeziora oraz ponownie kanału (z małymi jeziorkami) wpływamy na rynnowe jezioro Ruda Woda. W międzyczasie (pech chce, że w najwęższych miejscach, pod mostami) mijamy po kolei 3 statki Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej, płynące od strony Elbląga do Ostródy. Szlak idący Rudą Wodą to kolejnych 12 kilometrów pięknego, położonego wśród lasów rynnowego jeziora. Dalej już „tylko” 15-kilometrowy odcinek (w tym 4,5 km jeziora Sambród i 1,5 km pozostałości jeziora Piniewo) i oto dopływamy do celu podróży dnia pierwszego: pochylni Buczyniec. Cumujemy przy brzegu początku basenu górnego stanowiska pochylni. Łącznie przepłynęliśmy około 50 km, zbliża się godzina 21-sza, zachodzi słońce i najwyższy czas na „czynny odpoczynek”. Załogi dwóch cumujących obok jachtów mają podobny „pomysł” na resztę wieczoru.

 

Dzień drugi (2 sierpnia)

     Nazajutrz chcemy wyruszać o 9-tej. Przed nami największa atrakcja Kanału – pochylnie. Tymczasem spotyka nas niemiła niespodzianka. Pochylnia rozpoczyna pracę dopiero o godz. 10.30. W maszynowni dokonujemy z góry opłaty w kwocie 29,00 zł za wszystkie 5 pochylni (płynąc od strony Elbląga czynimy tak w Całunach). Okazuje się, że ceny śluzowań są takie same, jak za pochylnie. Rodzi się pytanie: jeśli przejście przez śluzę nazywa się „śluzowaniem”, to przejście przez pochylnię...?

     Wpływamy na wózek, razem z nami robi to jacht z Gdańska, powracający w kierunku Elbląga z Jezioraka. Nasza jednostka ma po bokach dwa balastowe falszkile i jest jakby stworzona do takiego „pływania po górach i trawie”. Jacht praktycznie sam stoi i utrzymuje równowagę, jeśli mu nie przeszkadzać. Inne jachty, mające balasty lub miecze pośrodku, muszą się mocniej wiązać i asekurować. W ciągu niewiele ponad 2 godzin zaliczamy w kolejności pochylnie Buczyniec, Kąty, Oleśnica, Jelenie i Całuny. Na odcinku 9,7 km obniżamy się o blisko 99,5 metra! Jesteśmy już niemal na poziomie morza...

 

Wychodzący z wody wózek pochylniowy z jachtami. Jacht z balastami na wózku pochylni kanałowej

Wychodzący z wody wózek pochylniowy z jachtami

(źródło: archiwum autora)

 

     Przed nami ostatni, 4-kilometrowy odcinek Kanału Elbląskiego (ale nie śródlądowego rejsu). W końcu wpływamy na wody unikalnego rezerwatu przyrody – jeziora Druzno. Tu ponownie przypominamy sobie o wietrze i falach. Pokonujemy znacznie ponad 10 kilometrów jeziora, następnie blisko 5 kilometrów rzeki Elbląg – i ostatecznie jesteśmy na miejscu: dopływamy do nabrzeży na wysokości starówki w Elblągu. Po prawej stronie mijamy przystań żeglugi pasażerskiej i po przepłynięciu jeszcze prawie kolejnych 2 km, stajemy przy kei harcerskiego ośrodka Bryza. Jest godzina 16-ta i koniec drugiego dnia podróży. Przystań okazuje się być miła i niezwykle spokojna. Pomimo dziesiątek miejsc do cumowania – „zero” (wbrew temu, na co nazwa wskazuje) jakichkolwiek harcerzy... Pod wieczór stawiamy maszt, bo do samego Zalewu Wiślanego nie przepływa się już pod żadnym mostem. Do pełni szczęścia (i dopełnienia obowiązku) brakuje nam jeszcze kupna pławki dymnej pomarańczowej, elementu wyposażenia niezbędnego (oprócz m.in. kół i kamizelek ratunkowych) do pływania po Zalewie. Odległy o ledwie 150 metrów sklep żeglarski okazał się być w ogóle nieczynny. Pławkę użycza nam poznany na pochylniach jacht, wracający do Gdańska. Nawiasem mówiąc, pływając po Zalewie nikt nas na wodzie nie sprawdzał i żaden bosmanat czy kapitanat również się tym nie interesował. Niemniej jednak braków w wyposażeniu z pewnością nie wypada polecać.

 

Dzień trzeci (3 sierpnia)

     Rano o 8-mej wypływamy z Elbląga. Do pokonania mamy, lekko licząc, ponad 10 km rzeki Elbląg, czyli do „morza” jeszcze jakieś 2 godziny rejsu po śródlądziu. W połowie drogi pokonujemy ostatnią przeszkodę – most pontonowy w Nowakowie. Przęsło mostu otwierane jest w poziomie i stosunkowo szybko. Jedyny problem polega na tym, że przepuszcza jednostki pływające nie „na żądanie”, ale o ściśle określonych, pełnych godzinach zegarowych.

 

Most pontonowy w Nowakowie. Otwarcie mostu pontonowego na rzece Elbląg

Przejście przez otwarty dla żeglugi most pontonowy w Nowakowie, na rzece Elbląg 

(źródło: archiwum autora)

 

     Przed godziną 11-tą jesteśmy już na wodach Zalewu Wiślanego, płynąc wreszcie pod żaglami (choć początkowo wspomagając się silnikiem, z uwagi na wąski w tym miejscu akwen). Rozpoczynamy w końcu naszą morską przygodę, biorąc ostatecznie kurs na Krynicę Morską. Pogoda jest piękna, słoneczna. Fala równa, wiatr wręcz wymarzony, bo 3-4 stopni w skali Beauforta, początkowo północno-wschodni (N-E). Pierwsze zaskoczenie to konstatacja, że pomimo okresu wakacyjnego i super aury, na całym (w zasięgu wzroku) akwenie widzimy zaledwie 5 (słownie: pięć) żagli. Ponieważ jest to nasze pierwsze pływanie po wodach Zalewu Wiślanego, to kto wie, może to nie jest mało, ale wręcz wyjątkowo dużo?!

 

Stawianie żagli i wpłynięcie na wody Zalewu Wiślanego

Stawianie żagli i wpłynięcie na wody Zalewu Wiślanego

(źródło: archiwum autora)

    

     Kolejna rzecz to konieczność nieustannego wypatrywania i omijania sieci rybackich. Wydaje się, że tych zaś jest niezliczona ilość… Zalew jest na prawie na całej swej (polskiej) długości podzielony w poprzek sieciami. Przez pierwsze (oraz kolejne) godziny wypatrywanie (lornetką lub przez „oko” na dziobie) i omijanie tych przeszkód było ciężkim, absorbującym uwagę przeżyciem. No bo co z tego, że były one oznakowane drzewcami z chorągiewkami, skoro te chorągiewki były raz podwójne, a raz pojedyncze? Nie mówiąc już o tym, że czasem były czerwone, czasem czarne, a niekiedy żółte... Dopiero następnego dnia rybak we Fromborku wyjaśnił nam, że kolor nie gra żadnej roli (wywieszają chorągiewki takie, jakie akurat mają) i że musimy wypatrywać tych podwójnych – bo one są skrajne. Wówczas dopiero żegluga stała się jakby trochę prostsza…

    

Podejście do Krynicy Morskiej. Przed wpłynięciem do portu

W trakcie podejścia do portu w Krynicy Morskiej

(źródło: archiwum autora)

 

     Odległość w linii prostej do Krynicy Morskiej (w poprzek Zalewu, od ujścia rzeki Elbląg) to ok. 15 km, tak więc przed godziną 17-tą, omijając sieci i lekko halsując pod wiatr północny (N), cumujemy w porcie żeglarskim w Krynicy Morskiej. Jachtów stosunkowo dużo (planowana rozbudowa portu w kolejnych etapach), ale znacznie więcej turystów. Po prostu gwarno i głośno, co nie każdemu może przypadać do gustu. Wykorzystujemy piękną pogodę, idąc na drugą stronę Mierzei na plażę od strony otwartego morza. Tak kończy się trzeci dzień rejsu, a pierwszy morskiego pływania.

 

Dzień czwarty (4 sierpnia)

     Warunki pogodowe, w tym słońce i kierunek wiatru, wciąż niezmiennie korzystne. Uzyskana na przystani prognoza pogody zachęca do stawiania żagli. Postanawiamy płynąć na drugą stronę, do portu we Fromborku. W zasadzie poza lornetką, mapą Zalewu i książkową locją, nie dysponowaliśmy żadnymi przyrządami nawigacyjnymi. Jednak dzienne pływanie jest jak najbardziej bezpieczne, gdyż w praktyce dany cel podróży jest w zasięgu wzroku, co najwyżej wspomaganego przez lornetkę. Średnia szerokość Zalewu wiślanego to mniej więcej 7-8 km, a przykładowo odległość w linii prostej portów w Krynicy Morskiej i Fromborku to 15 km. Będąc zatem na środku akwenu (czyli na granicy województwa pomorskiego i warmińsko-mazurskiego) nawet nie potrzeba lornetki. Oczywiście w przypadku słonecznej pogody i dobrej widoczności…

     Wypływamy tuż przed godziną 9-tą, wiatr wciąż północny, raczej słaby 2-3° B, płyniemy więc lewym bajdewindem na północny wschód, w stronę Fromborka. Tuż po 13-tej, po zrzuceniu żagli, wpływamy na silniku pomiędzy główki portu. Po prawej stronie, przy ujściu tzw. Kanału Kopernika ledwo co udaje nam się znaleźć wolne miejsce do zacumowania. Okazuje się, że sam basen i nabrzeże dla jachtów jest małe, może zmieścić się w nim jakieś 10 do 12, a i to niezbyt wielkich jednostek. Jeśli przypływa coś większego, choćby dwumasztowego, np. od rosyjskiej strony, to zajętych zostaje połowa miejsc postojowych. Aż się prosi, aby w takiej turystyczno-nadmorskiej miejscowości możliwości do postoju jachtów było znacznie więcej…

 

Port we Fromborku. Basen jachtowy

Port i basen jachtowy we Fromborku

(autor: C. Wawrzyński)

 

     Co można robić po przypłynięciu do Fromborka? Oczywiście zwiedzamy wzgórze katedralne i muzeum, a tam rzeczy próbujące nawiązywać do wielkiego astronoma. Z tarasu widokowego na tzw. Wieży Radziejowskiego podziwiamy panoramę miasteczka i Zalewu Wiślanego. Niestety, to raczej wszystko. Póki co wydaje się, że miejscowość nie wykorzystuje swojego niewątpliwego potencjału i że od sławetnej akcji harcerskiej z przełomu lat 60. i 70 XX w. niewiele się nowego zadziało. Może wkrótce zmienią coś fundusze unijne. Tymczasem przygnębiające wrażenie sprawia niszczejący dworzec kolejowy, zeszłoroczne ogłoszenia na miejskiej tablicy ogłoszeń, czy „zabita deskami” kasa żeglugi pasażerskiej, świadcząca o tym, że ta firma już tu biletów nie sprzedaje, choć jeszcze jakieś statki pasażerskie do nabrzeża docierają…

 

Widok z lotu ptaka (wieża na Wzgórzu Katedralnym) na port we Fromborku

Widok fromborskiego portu z wieży na Wzgórzu Katedralnym

(autor: C. Wawrzyński)

 

Dzień piąty (5 sierpnia)

     Tym razem wstajemy wcześniej, gdyż zamierzamy dopłynąć aż do Kątów Rybackich, gdzie jesteśmy umówieni ze znajomymi na przejażdżkę jachtem. Wypływamy tuż przed godziną 7 rano, wcześniej wizytując krzątających się po drugiej stronie basenu rybaków, pytając ich o prognozę pogody i znaczenie flag nad ich sieciami. Pogoda wciąż bez zmian, słonecznie i równy, północny wiatr. Innymi słowy będziemy płynąć kursami pełnymi.

 

Płynąc z Fromborka, na trasie do Kątów Rybackich

Żeglowanie z Fromborka w kierunku Kątów Rybackich

(źródło: archiwum autora)

 

     Mijamy Krynicę, by po łącznym przepłynięciu ok. 30 km, zawinąć do niewielkiego portu w Kątach Rybackich. Jest niewiele po 13-tej. Krótki odpoczynek i spacer po okolicy, po czym wypływamy z gośćmi na spacer po wodach Zalewu. Wracamy do portu na obiadokolację.

 

Dzień szósty i siódmy (6 i 7 sierpnia)

     Rankiem rozpoczynamy podróż powrotną, a więc mamy do pokonania niemal tę samą trasę, tyle że w odwrotnym porządku. Ponieważ płyniemy Zalewem Wiślanym po raz pierwszy i bez nawigacji, niejakie trudności sprawia nam początkowo znalezienie ujścia rzeki Elbląg, niemniej jednak po blisko czterech godzinach dopływamy do miejsca, gdzie zrzucamy żagle i płyniemy w górę tejże rzeki na silniku, mijamy Nowakowo (ponownie czekając na zwodzenie mostu pontonowego, kładąc w międzyczasie maszt), następnie przepływamy przez Elbląg i jezioro Druzo, stając na nocleg tuż przed odcinkiem pochylniowym Kanału Elbląskiego. Następnego dnia wspinamy się wózkami na szczyty pochylni, docierając ostatecznie do zachodniomazurskiej Ostródy.

    

Wejście na Kanał Elbląski z jeziora Druzno. Początek Kanału Elbląskiego

Droga powrotna do domu. Wpływając na Kanał Elbląski z jeziora Druzno

(autor: C. Wawrzyński)

 

     Nasz rejs trwał siedem dni (w tym po „morskich” wodach Zalewu cztery), „zaliczyliśmy” porty w Krynicy Morskiej, Fromborku i Kątach Rybackich. Wracając czuło się niedosyt i żal, że Rosjanie zamknęli granicę dla żeglugi, bo ma się świadomość, że przy tak stałych i równych (najlepiej bocznych) wiatrach, kilkanaście godzin rejsu i byłoby się gdzieś pod Kaliningradem… Może jednak wkrótce to się zmieni? Wszystko zależy od polityków i ich "wielkiej" polityki…

     Ponieważ został zrobiony pierwszy krok, jeżeli chodzi o nasze morskie pływanie, zapadła decyzja, że w przyszłym roku płyniemy na Zatokę Gdańską. Również Kanałem Ostródzko-Elbląskim, następnie Kanałem Jagiellońskim i Szkarpawą. I kto wobec tego powie, że Ostróda nie leży nad morzem...?

 

 

Członkowie załogi:

  1. Cezary Wawrzyński,

  2. Kazimierz Punpur,

  3. Mirosław Żebiałowicz.

 

 

Cezary Wawrzyński

Ostróda, sierpień/wrzesień 2007 r.

 

Galeria zdjęć