Kraina Kanału Oberlandzkiego

Logo 160. rocznicy otwarcia Kanału Elbląskiego
Wejście do śluzy kanałowej na Przekopie Mierzei Wiślanej
30 stycznia 2020

Rejs: Ostróda - Tolkmicko - Krynica Morska - Gdynia
Światowy Zlot Żaglowców: "The Tall Ships' Races GDYNIA 2009"
(czerwiec/lipiec 2009 r.)

  W 2008 roku zapadła decyzja, że następnego lata płyniemy na Światowy Zlot Żaglowców w Gdyni, organizowany z okazji 100-lecia „Daru Pomorza”. Początkowo zamysł był taki, że Zalewem Wiślanym dotrzemy do Kaliningradu, następnie przez Bałtijsk i Zatokę Gdańską dopłyniemy w drodze powrotnej do Gdyni. 

     Pomijając powtarzające się informacje o zamkniętej żegludze na rosyjską stronę Zalewu, „załatwiane” przez nas zaproszenia do Obwodu dotarły zbyt późno, nie było więc możliwości zdobycia choćby niezbędnych wiz, a więc sprawa rejsu „kaliningradzkiego” (póki co) upadła. Mimo to dotarcie do Gdyni w dniach 4 i 5 lipca, w czasie światowego zlotu i parady żaglowców, było jak najbardziej aktualne…

 

Dzień pierwszy (30 czerwca)

     Wypłynęliśmy tego dnia z przystani Klub Żeglarskiego Ostróda o godzinie 07:00. Taki schemat, czy raczej dylemat: „my, czy statek pasażerski?”; „wypłynąć znacznie przed, czy też tuż po?” - powtarza się niezmiennie od lat… Ważne jest to o tyle, że chcieliśmy zdążyć na śluzach "Zielonej" i "Miłomłyn" przed statkiem Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej, który z Ostródy do Elbląga wyrusza o godzinie 08:00. Dzięki temu istniała szansa, że będziemy również jednymi z pierwszych na pochylniach, a więc nie będziemy musieli tracić czasu na ustępowanie miejsca właśnie statkom. Co do śluz, to funkcjonuje zasada, że rano jachty nie są przepuszczane przed statkami, a więc przed godziną 09:00. Wielce przydatne są w tym przypadku znajomości. Nasza załoga (początkowo 2-osobowa) takowe znajomości (jeszcze szkolne) posiadała...

 

Mapka z trasą rejsu na Zlot Żaglowców. Zlot Żaglowców na 100-lecie Daru Pomorza

Mapka z trasą rejsu na Zlot Żaglowców w Gdyni. Kolorem białym oznaczono część trasy powrotnej

(źródło: archiwum autora)


     Równo o godzinie 13-tej, po przepłynięciu jezior Ilińsk, Ruda Woda, Sambród i Piniewo, dotarliśmy (ciągle przed statkiem) do pochylni Buczyniec. Tam zamustrował trzeci członek załogi, dostarczając obowiązkową pławkę pomarańczową dymną, kupioną wcześniej w sklepie żeglarskim w Elblągu. Zrządzeniem losu inny statek właśnie kończył jazdę na wózku w stronę Elbląga, a spośród kilku cumujących jachtów tylko jeden zamierzał ruszyć w tamtym kierunku. Niejako „z marszu” razem z tymże jachtem wpłynęliśmy na wózek i praktycznie bez większych przeszkód i zwłoki pokonaliśmy 5 pochylni w niecałe 2,5 godziny. Był to wynik naprawdę niezły, gdyż średni czas przejścia tych specyficznych 9,6 km wynosi 3,0 godziny, a w przypadku konieczności przepuszczania statków pasażerskich potrzeba poświęcić na to nawet od 3,5 do 4,0 godzin.

     Pod koniec jeziora Druzno zaczął zbliżać się do nas wspomniany statek Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej, który ostatecznie wyprzedził nas pod pierwszym elbląskim mostem. Była dokładnie godzina 18:00. Wynik 11 godzin dla tego ponad 70-kilometrowego odcinka jest godny podkreślenia. Można wyobrazić sobie czas np. jeszcze o godzinę krótszy (lżejszy jacht od naszego 3-tonowego, mocniejszy silnik od naszego 4-konnego, silny wiatr i fala od rufy na jeziorach), jednak potrzeba na to zbyt dużo szczęśliwych i sprzyjających okoliczności naraz.

    Postój zaliczamy tradycyjnie już na niezbyt tętniącej życiem przystani Harcerskiego Ośrodka Wodnego „Bryza”. Kończąc dzień, stawiamy jeszcze maszt, gdyż naszym jutrzejszym celem mają być wody Zalewu Wiślanego.

 

Dzień drugi (1 lipca)

     Drugiego dnia rejsu, a pierwszego dnia lipca, około 9.00 rano rzeką Elbląg ruszamy w stronę Zalewu. Pokonujemy przeszkodę w postaci mostu pontonowego w Nowakowie, następnie pozostały odcinek „silnikowy”, by wreszcie postawić żagle i rozpocząć zalewowo-morską żeglugę. Znów przypominamy sobie, poznane 2 lata wcześniej, zasady stawiania przez rybaków sieci. Lawirujemy, wypatrując pojedynczych oraz podwójnych, skrajnych chorągiewek. Wiatr jednak mamy sprzyjający, północny (N), czasem północno-zachodni (N-W) o sile 3ᵒ B. Płyniemy przeważnie ostrym półwiatrem i około godziny 15:00 dopływamy do portu w Tolkmicku, gdzie kończymy na tym drugi dzień naszej podróży.

 

Pojedynczy jacht w Tolkmicku. Nabrzeże dla statków pasażerskich w Tolkmicku

Samotne cumowanie przy nabrzeżu portowym w Tolkmicku

(autor: C. Wawrzyński)

 

     Tolkmicki port, pomimo że posiadający świeżo wyremontowane betonowe nabrzeża, zastaliśmy zupełnie pusty. Na dodatek niezwykle wysokie brzegi wykonano z myślą wyłącznie o statkach pasażerskich, zupełnie zapominając o jachtach. Co by jednak nie mówić, Tolkmicko to ani nie Hel, czy też Krynica Morska. Statków pasażerskich (w czasie naszej wizyty) nie odnotowaliśmy, jachtów jak na lekarstwo, a same miasto można „zwiedzić” w jakieś pół godziny. W zasadzie podobne odczucia, jakich doświadczyło się wcześniej we Fromborku. Istnieje niewątpliwy potencjał rozwojowy, ale szansą dla infrastruktury turystycznej mogą być dobrze i z pomysłem wykorzystane środki unijne. Czas pokaże…

 

Dzień trzeci (2 lipca)

     Następnego dnia rano wypływamy z tolkmickiego portu i obieramy kurs na Krynicę Morską, doskonale widoczną naprzeciwko, po drugiej stronie Zalewu. Pogoda jest tego dnia wymarzona, lekki wiaterek oraz upalne słońce. Nagle tuż przed godziną 14:00, jakieś ledwie 2 km od Mierzei, opada na wodę i wokół nas gęsta mgła. Widoczność spadła do niewiele ponad 100 m, zaczęliśmy więc czuć się trochę nieswojo, płynąc „na wyczucie”. Wszak żeglując musieliśmy ciągle uważać na zagrożenie „sieciowe”.

 

Mgła na Zalewie Wiślanym. Płynąc we mgle do Krynicy Morskiej

Mgła w środku dnia przy Krynicy Morskiej

(autor: C. Wawrzyński)

 

     Po około 20 minutach wypłynęliśmy z tych oparów, na dodatek prawie u celu, bo jakieś 500 m od główek portowych w Krynicy, nad którą świeciło piękne lipcowe słońce, jak gdyby nigdy nic, bez przerwy... Ostatecznie zrzucamy żagle, uruchamiamy silnik i po dłuższej chwili cumujemy w krynickim porcie jachtowym. Reszta dnia, rzec by można tradycyjnie, upływa na plażowaniu po drugiej stronie Mierzei, od strony otwartego morza.

 

Dzień czwarty (3 lipca)

    Nastaje kolejny dzień, a to oznacza, że nazajutrz w Gdyni rozpoczyna się światowy zlot żaglowców. Wypływamy stosunkowo wcześnie, bo tuż po godzinie 7:00 rano. Stawiamy żagle i staramy się obrać kurs w kierunku ujścia Nogatu do Zalewu. Płyniemy metodą „chyba tam”, do ostatniej chwili nie będąc pewnym obranego kursu. Niestety, nie mamy ze sobą żadnych GPS-ów, ani innej nawigacji. W końcu znajdujemy właściwe wyjście z Zalewu, zrzucamy żagle i kładziemy maszt. Nie jest to bezwzględnie konieczne, jednak nie chcemy tracić czasu, czekając na podnoszenie zwodzonych mostów.

     Na silniku pokonujemy Szkarpawę (przechodząc pod mostami zwodzonymi w Rybinie i Drewnicy) oraz śluzę Gdańska Głowa.  Po przepłynięciu około 5 km Wisłą, odbijamy na lewo i zaliczamy jeszcze większą od Gdańskiej Głowy śluzę Przegalina, po czym rozpoczynamy ostatni śródlądowy odcinek: blisko 13-kilometrowy fragment Martwej Wisły, do jej pierwszego ujścia (Wisła Śmiała) w Górkach Zachodnich. Niestety, zatrzymaliśmy się po 8 km. Okazało się, że most pontonowy na Wyspie Sobieszewskiej ostatni raz jest otwierany o godzinie 19:00, my zaś docieramy do niego kilkanaście minut później. Z konieczności zaliczamy nocleg w pobliskich trzcinach, pośród tysięcy komarów (!) na Martwej Wiśle. Z tego powodu trudno ją było uznać za "martwą"…

 

Dzień piąty (4 lipca)

     Nazajutrz, w sobotę, wcześnie przed południem, dopływamy do przystani gdańskiego Akademickiego Klubu Morskiego w Górkach Zachodnich. Spotykamy naszych dobrych, „ostródzkich” znajomych, Panią kapitan Krystynę Chojnowską-Liskiewicz i jej męża Wacława Liskiewicza, którzy szykowali się właśnie do kolejnego bałtyckiego rejsu na swoim jachcie. Dzięki uprzejmości Pana Wacława zdołaliśmy uzupełnić nasze zapasy paliwowe na stacji benzynowej w gdańskich Stogach. Ponadto, za ich poradą, zrezygnowaliśmy z sobotniego płynięcia do Gdyni. Słusznie stwierdzono, że nie byłoby przecież gdzie zacumować! Naszym jachtem weźmiemy udział w niedzielnej paradzie, natomiast stojące w Gdyni żaglowce będziemy zwiedzać po dotarciu na miejsce kolejką SKM z Gdańska. Tak i też uczyniliśmy...

 

Żaglowce w Gdyni. Gdyński port podczas Zlotu Żaglowców

Żaglowce w gdyńskim porcie

(autor: C. Wawrzyński)

 

     Uczciwie należy stwierdzić, że zwiedzać naprawdę było co. Olbrzymia ilość żaglowców, prawdziwe lasy masztów, rei i olinowania. Nieprzebrane tłumy ludzi oraz stosownie do tego niebotycznie wywindowane ceny posiłków i napoi. Zwiedzanie jednostek było co do zasady bezpłatne, z jednym rosyjskim wyjątkiem – największy żaglowy kolos „Siedow” wyłamał się z tego ustalenia i bronił dostępu za „jedyne 10 złotych”. Pomimo tego oraz uciążliwego upału, kolejka chętnych do odwiedzin była niezmiernie długa. Nasze zwiedzanie trwało niemal do wieczora. Nocleg z oczywistych względów miał miejsce na przystani AKM w Górkach Zachodnich.

 

Port w Gdyni podczas Zlotu Żaglowców. "Fryderyk Chopin" i tłumy do "Siedowa" Tłumy kolejkowiczów do wejścia na rosyjskiego „Siedowa”

(autor: C. Wawrzyński)

 

Dzień szósty (5 lipca)

     Jeden z głównych celów naszego rejsu – zwiedzenie bądź obejrzenie z bliska wielkich żaglowców – został osiągnięty. Tymczasem nadeszła niedziela, a z nią wielka żeglarska przygoda – udział w (światowej) paradzie żaglowców na wodach Zatoki Gdańskiej. Wypłynęliśmy z Górek tuż przed 8:00 rano, biorąc kurs na Gdynię. Wiatr wiał niewielki, bo 2-3 B, tak więc po przepłynięciu blisko 20 km, około godziny 13-tej pojawiliśmy się wśród wielu innych jachtów na wysokości Gdyni, czekając na wyjście z portu największych żaglowców.

 

Pośrodku jachtów i żaglowców. Wypłynięcie w morze jednostek przybyłych na Zlot Żaglowców do Gdyni

Żeglując pośrodku stawki jachtów i żaglowców

(autor: C. Wawrzyński)

 

     Nie ma żadnego sensu nawet próbować opisać widoki, których byliśmy świadkami, bo i tak nie jest się w stanie tego dokonać. W każdym bądź razie wśród wielu innych bander znalazła się tego dnia bandera Klubu Żeglarskiego OSTRÓDA. Większość żaglowców płynęła jednocześnie na żaglach i silniku, tak więc przepływały one mimo nas i odpływały. My ostatecznie, po blisko 2 godzinach, wzięliśmy kurs powrotny na Górki Zachodnie, gdzie dopłynęliśmy przed wieczorem na zasłużony nocleg.

 

Akademicki Klub Morski. Przystań AKM w Górkach Zachodnich

Cumując przy kei Akademickiego Klubu Morskiego w Górkach Zachodnich. Po drugiej stronie pomostu i po lewej jacht Państwa Liskiewiczów (autor: C. Wawrzyński)

 

Dzień siódmy i ósmy (6 i 7 lipca)

     Powrót do Ostródy zajął nam 2 dni. W poniedziałek rano ruszyliśmy z Górek Zachodnich wodami Martwej Wisły (ponownie czekanie na otwarcie mostu pontonowego w Sobieszewie). Po zejściu z mielizny (na jednym z zakrętów rzecznych wpłynęliśmy na jakiś wysypany urobek z jej pogłębiania), przechodzimy śluzę Przegalina. Zaskoczenie budzi nadzwyczaj duża, gdyż 2-metrowa różnica poziomów. Woda w Wiśle jest w tym dniu wyższa od poziomu Martwej Wisły ze względu na falę powodziową idącą z południa Polski.

     Znów pokonujemy odcinek „wiślany”, śluzę Gdańska Głowa, Szkarpawę z jej mostami zwodzonymi, Nogat (tu konieczność zwrócenia szczególnej uwagi na prom w Kępinach, gdyż prawdziwą rzadkością jest opuszczanie przez operatora stalowej liny na dno rzeki, a która będąc zwykle w powietrzu, jest całkowicie niewidoczna na tle wody – nam udało się zrobić nawrót niemal w ostatniej chwili) i w końcu Kanał Jagielloński. Była godzina tuż po 19:00, kiedy dopłynęliśmy do Elbląga. Postanowiliśmy płynąć dalej, aby jeszcze „za dnia” przejść jezioro Druzno i dopłynąć na nocleg przed dolnym stanowiskiem pierwszej pochylni w Całunach. Wszystko po to, żeby nazajutrz być znowu przed statkami...

 

Stanowisko dolne pochylni Całuny. Koła kierunkowe maszynerii

Poranek przy kołach maszynerii na dolnym stanowisku pochylni Całuny

(autor: C. Wawrzyński)

 

     We wtorek około 9:00 ruszamy „w górę” pochylniami. Cały czas uciekając Żegludze O-E, docieramy jako pierwsi, tuż po godzinie 18-tej do Ostródy. Cały rejs trwał raptem 8 dni, w trakcie których zdołaliśmy odwiedzić kilka morskich portów, ale przede wszystkim popłynąć pośród morskiej flotylli jachtów i żaglowców z całego świata...

     Tak podbudowani i zmotywowani postanawiamy jeszcze w następnym miesiącu, jeśli warunki pogodowe będą sprzyjające, popłynąć w rejs Zalewem Wiślanym do Kaliningradu.

 

Członkowie załogi:

  1. Cezary Wawrzyński,

  2. Kazimierz Punpur,

  3. Mirosław Żebiałowicz.

 

Cezary Wawrzyński

Ostróda, lipiec 2009 r.

 

Galeria zdjęć